Niedawno minęło dziesięć lat od tamtego tragicznego poranka. 10 kwietnia 2010 roku w katastrofie polskiego samolotu rządowego Tu-154M, który rozbił się podczas podejścia do lądowaniu na lotnisku w Smoleńsku, zginął prezydent Polski Lech Kaczyński, jego małżonka oraz 94 osoby na pokładzie. Byli wśród nich najważniejsi polscy politycy, dowódcy wojskowi, urzędnicy państwowi oraz duchowni: m.in. były prezydent, członkowie rządu, parlamentarzyści, szef sztabu generalnego Wojska Polskiego, prezes banku centralnego, szef kancelarii prezydenta oraz biskupi polowi - katolicki, prawosławny i luterański.
Choć katastrofa została zbadana, a jej przyczyny - błędy nieprzygotowanych do lotu pilotów połączone z błędami rosyjskich kontrolerów - ustalone już dziewięć lat temu, dyskusja o tym, co stało się na lotnisku Siewiernyj w Smoleńsku o poranku 10 kwietnia niedawno znów wróciła. Stało się to za sprawą Antoniego Macierewicza, wiceszefa rządzącej Polską od 2015 r. partii Prawo i Sprawiedliwość, do niedawna ministra obrony, który już od dziesięciu lat głosi teorie spiskowe na temat przyczyn katastrofy. To polityk o skrajnych, narodowych poglądach, bliski radykalnym duchownym katolickim.
W sprawie smoleńskiej twierdzi przede wszystkim, że do tragedii doszło w rezultacie eksplozji dwóch ładunków wybuchowych umieszczonych w kadłubie i lewym skrzydle samolotu. Nigdy jednak nie przedstawił na ten temat dowodów. Dość powiedzieć, że ani on, ani nikt z jego współpracowników nie zbadał nawet zapisów czarnych skrzynek prezydenckiego tupolewa. Ostatnio przedstawił za to kolejne “rewelacje” podczas posiedzenia komisji obrony narodowej polskiego Sejmu.
Po raz kolejny - nie wiadomo już właściwie który - Macierewicz ogłosił, że przyczyną katastrofy pod Smoleńskiem były wybuchy na pokładzie, czyli mówiąc wprost - zamach. Kto miałby go przeprowadzić? Przekaz, jaki płynie z jego strony od lat jest taki: zrobiły to rosyjskie służby na zlecenie Putina, który w ten sposób miałby się zemścić na Lechu Kaczyńskim za poparcie udzielone Gruzji w czasie wojny pięciodniowej w 2008 r. W dodatku Putin był w zmowie z polskim, ówczesnym premierem Donaldem Tuskiem. Macierewicz od wielu lat twierdzi, że ładunki zostały podłożone podczas remontu prezydenckiego tupolewa, który przeszedł kilka miesięcy przed katastrofą w zakładach lotniczych w Samarze.
Od samego początku działania zespołu Macierewicz, jego współpracownicy oraz sympatycy, także z przychylnych mu mediów podawali kolejne, czasem wykluczające się przyczyny katastrofy. Miała ją wywołać m.in. bomba termobaryczna, sztuczna mgła, rozpylony pod Smoleńskiem hel, który miał zmniejszyć siłę nośną maszyny. Piloci mieli stracić kontrolę nad samolotem, bo ktoś z zewnątrz przejął kontrolę nad sterami, a kontrolerzy celowo wprowadzali w błąd pilotów po to, by rozbili się o ziemię. Co do wybuchu bomby, to najpierw Macierewicz i jego ludzie lokalizowali ją na skrzydle samolotu, a potem już wewnątrz skrzydła oraz w kadłubie. Warto powtórzyć - twierdzili tak nie przedstawiając żadnych dowodów. Ani analiza czarnych skrzynek, ani badanie szczątków samolotu, a nawet ciał ofiar nie wykazały, by do katastrofy tupolewa przyczyniły się działania o charakterze terrorystycznym czy przestępczym. Macierewicz również wyśmiewał fakt, że brzoza o średnicy 40 cm, o którą zawadził lądujący Tupolew odcięła końcówkę lewego skrzydła, co było bezpośrednią przyczyną katastrofy, nazywając ją prześmiewczo «pancerną brzozą».
Wydawało się, że są to tezy tak szalone, że nikt w nie nie uwierzy. Jednak ostatnie “rewelacje”, tak jak poprzednie, odbiły się szerokim echem. Tym razem nie tyle w Polsce, gdzie opinia publiczna jest już zmęczona kolejnymi odkryciami Macierewicza i jego współpracowników, ale - co dla wielu zaskakujące - wśród Rosjan bliskich środowiskom opozycyjnym.
“Niezwykłe stanowisko, a bez względu na to, co można powiedzieć o tym polskim rządzie, to było długie śledztwo obejmujące analizy w zagranicznych laboratoriach. Wymaga zbadania” - takiego tweeta opublikował jeden z czołowych rosyjskich opozycjonistów Garri Kasparow.
Dla takich jak ja osób, które od lat walczą ze spiskowymi teoriami smoleńskimi ten wpis, który nie jest przecież głosem odosobnionym, ten wpis jest zaskakujący, ale i stanowi namacalny dowód na to, jak rozszerza swój zasięg oddziaływania smoleńska propaganda w wykonaniu Macierewicza.
W pierwszych dniach po katastrofie wydawało się, że ta wielka tragedia zjednoczy Polaków w żałobie i zasypie wszystkie podziały w społeczeństwie. Co więcej, że zbliży związane ze sobą od wieków, na złe i dobre dwa sąsiadujące narody - polski i rosyjski.
Stało się zupełnie inaczej. W Polsce, według najnowszych badań opinii publicznej aż 26 proc., czyli ponad jedna czwarta dorosłych obywateli uważa, że przyczyną smoleńskiej tragedii był zamach. Kolejne 15 proc. nie potrafi powiedzieć, co nią było. Oznacza to, że aż 41 proc. pełnoletnich mieszkańców Polski nie wierzy w to, że katastrofa była spowodowana ludzkim błędem. To tylko jeden z przejawów bezprecedensowego podziału, jaki nastąpił w polskim społeczeństwie, głównie za sprawą działalności Macierewicza w sprawie Smoleńska. Ostatnie informacje, które docierają z kręgów rosyjskiej opozycji świadczą o tym, że po dziesięciu latach od tej największej w powojennej historii Polski tragedii, działania Macierewicza przynoszą również inny, zaskakujący skutek.
Żeby zrozumieć, jak to się stało, trzeba cofnąć się do lipca 2010 r. Właśnie wtedy, trzy miesiące po katastrofie smoleńskiej powstał zespół powołany przez Macierewicza, który miał prowadzić własne, niezależne od organów państwa śledztwo w sprawie przyczyn katastrofy. Choć działał jako zespół parlamentarny, nie miał nic wspólnego z parlamentarnym pluralizmem. Był w całości zdominowany przez PiS i jego wyłączną inicjatywą. W skład zespołu wchodzili jedynie politycy PiS, włączenie z obecnym prezydentem Polski Andrzejem Dudą, wówczas posłem PiS. Ekspertami byli zaś naukowcy, którzy nigdy nie zajmowali się badaniem katastrof lotniczych. Nie przeszkadzało im jednak głosić teorii całkowicie oderwanych od rzeczywistości oraz rzucać oskarżeń i obciążać odpowiedzialnością polityków i urzędników rządzącej w 2010 r. Platformy Obywatelskiej. To samo mówił po 2015 r., gdy już jako minister obrony w rządzie eurosceptycznego PiS powołał kolejną, tym razem rządową komisję, która od bada katastrofę od nowa. Ale choć minęło 4,5 roku, do dziś nie zakończyła swoich prac, nie przedstawiła raportu końcowego, a jedynie nowe wersje wcześniej już głoszonych teorii spiskowych. Co więcej, dziś nawet nie wiadomo, kto wchodzi w skład tej komisji, ile kosztowały jej prace, a przede wszystkim kiedy ogłosi raport ze swoich prac.
Rosyjskich czytelników pewnie zainteresuje fakt, że jednym z ekspertów współpracujących z Macierewiczem od 2010 r. był Andriej Iłłarionow, szef doradców ekonomicznych prezydenta Władimira Putina w latach 2000-2005. Co w tym dziwnego? Poza tym, że wspiera on i sam głosi spiskowe teorie na temat przyczyn smoleńskiej tragedii, to sama jego postawa budzi wiele wątpliwości.
Iłłarionow na co dzień pracuje w think tanku Cato Institute w Waszyngtonie, związanym z radykalną Partią Libertariańską, która opowiada się m.in. za izolacjonizmem USA w relacjach ze światem oraz przeciwko międzynarodowym sankcjom wobec Rosji.
Cato Institute publikuje analizy, którym Kreml mógłby tylko przyklasnąć: m.in. negującym globalne ocieplenie, podważające sens rozszerzenia NATO, istnienia samego Sojuszu i obecności wojsk amerykańskich w Polsce. W czasie protestów na kijowskim Majdanie Iłłarionow stał się aktywny na Ukrainie, jednak Ukraińcy w końcu zaczęli nazywać go „kretem Kremla”. Powodem były jego wypowiedzi, które bardziej siały zamęt, strach przed Rosją i podejrzliwość co do intencji Zachodu w stosunku do Ukrainy, niż tłumaczyły pomajdanową rzeczywistość. Trzy miesiące temu sam Iłłarionow opublikował na swoim blogu tekst, w którym twierdzi że epidemia koronawirusa nie zaczęła się od odzwierzęcego zakażenia na targu w Wuhan, ale że źródłem epidemii jest tamtejszy instytut wirusologii. Na tym samym blogu 31 lipca umieścił również film, który dzień wcześniej prezentował w polskim Sejmie Antoni Macierewicz. Iłłarionow tak zatytułował swój wpis: „Przyczyną katastrofy smoleńskiej w 2010 roku były dwie eksplozje. Trotyl podłożono w Rosji”.
Rządowa komisja, która została powołana tuż po tragedii przez ówczesnego premiera Donalda Tuska, niezbicie wykazała, że - jak głosił jej raport końcowy opublikowany latem 2011 r - „przyczyną wypadku było zejście poniżej minimalnej wysokości zniżania, przy nadmiernej prędkości opadania, w warunkach atmosferycznych uniemożliwiających wzrokowy kontakt z ziemią i spóźnione rozpoczęcie procedury odejścia na drugi krąg. Doprowadziło to do zderzenia z przeszkodą terenową – grubą brzozą, oderwania fragmentu lewego skrzydła wraz z lotką, a w konsekwencji do utraty sterowności samolotu i zderzenia z ziemią”. Mówiąc wprost: kapitan tupolewa podchodził do lądowania w gęstej mgle, nie widząc ziemi. Choć na wysokości 100 metrów powinien odejść na drugi krąg, zszedł tak nisko, że zawadził o drzewa, z których jedno odcięło końcówkę skrzydła. Samolot odwrócił się i roztrzaskał o ziemię Na podparcie tej teorii są dziesiątki dowodów, które aż krzyczą, że za katastrofę odpowiadają karygodne zaniedbania, błędy, nadużycia oraz bylejakość działania Polaków i rosyjskich kontrolerów. To była – jakkolwiek brutalnie i banalnie to zabrzmi – bezdusznie pospolita katastrofa lotnicza, będąca efektem pospolitych błędów, a nie zamachu (choć zginęli w niej niepospolici ludzie). To samo ustalił zespół ekspertów powołanych niezależnie przez polską prokuraturę, który przedstawił swoje wnioski w 2017 r. Z ustaleń obu tych zespołów wynika również i to, że piloci być może nie zdecydowaliby się na tak ryzykowny manewr, gdyby nie presja, której byli poddani. Choć 15 minut przed katastrofą zgłaszali przedstawicielom prezydenta problemy z pogodą w Smoleńsku i sugerowali lądowanie na lotniskach zapasowych, w odpowiedzi usłyszeli tylko, że „na razie nie ma decyzji prezydenta, co dalej robimy”. Za to podczas lądowania w kabinie pilotów był gen. Andrzej Błasik, dowódca Sił Powietrznych RP, który nie tylko, że nie nakazał przerwać manewru, to jeszcze akceptował działania pilotów. „Zmieścisz się śmiało” - mówił do nich kilkadziesiąt sekund przed uderzeniem o ziemię.
Najważniejsze dowody to przede wszystkim zapisy czarnych skrzynek samolotu, które nie zarejestrowały żadnego wybuchu, czy gwałtownej zmiany ciśnienia, co świadczyłoby o eksplozji. Zapisały za to wiele sygnałów generowanych przez system bezpieczeństwa TAWS, który ostrzegał przed niebezpiecznym zbliżaniem się do ziemi oraz odgłosy uderzeń, gdy samolot zawadzał o drzewa. Na grubym na 30-40 cm pniu brzozy, w który uderzył tupolew na wysokości 5 metrów, co było główną przyczyną utraty zdolności do lotu, znaleziono wiele elementów skrzydła. Wreszcie na samym skrzydle odnaleziono fragmenty drewna pochodzącego z brzozy. Jest również wiele zdjęć ściętych przez samolot koron innych drzew, które pokazują nie tylko to, jak nisko leciał, ale również w jakim położeniu. O ile nie ma żadnych wiarygodnych dowodów na manipulacje ze strony komisji powołanej przez premiera Tuska i ekspertów prokuratury, o tyle ekspertów Macierewicza przyłapano na jawnych kłamstwach. Jeden nawet przyznał się sam, że okłamał opinię publiczną mówiąc, że piloci prezydenckiego samolotu nie zeszli poniżej wysokości 100 metrów. Drugi posłużył się spreparowanym przez rosyjskiego blogera przy pomocy programu graficznego zdjęciem lewego skrzydła tupolewa, które miało dowodzić, że nie doszło do zderzenia z brzozą.
Wielu z Czytelników pewnie zapyta - dlaczego ten Macierewicz to robi? Pierwsza i najkrótsza odpowiedź brzmi: żeby obciążyć winą i zdyskredytować poprzedni rząd Platformy Obywatelskiej, z Tuskiem na czele, który dla PiS jest największym wrogiem. Jest to więc polityczna rozgrywka, która miała i ma nadal przysporzyć poparcia Prawu i Sprawiedliwości, a jednocześnie osłabić PO. Ale to tylko część, i to niewielka, prawdy.
Macierewicz od początku lat 90. w sposób bezprecedensowy, systematyczny i - co najgorsze - bezkarny niszczy instytucje polskiego państwa. Najpierw jako minister spraw wewnętrznych przeprowadził w 1992 r. dziką lustrację najważniejszych osób w państwie, co wprowadziło chaos w państwie aspirującym do członkostwa w NATO i UE. Później jako wiceminister obrony w pierwszym rządzie PiS (2005-2007) tak zreformował wojskowy wywiad i kontrwywiad, że ujawnił metody jego działania i agentów. Ostatnio zaś, już jako minister obrony, ujawnił w Sejmie tajne informacje dotyczące stanu technicznego polskiej armii, a przede wszystkim osłabił ją wyrzucając wielu doświadczonych oficerów.
To wszystko sprawia, że Macierewicz stał się najbardziej niepopularnym z polskich polityków. W pewnym momencie nawet 74 proc. Polaków deklarowało, że nie mu nie ufa. Mimo to, dzięki pozycji, jaką zbudował sobie w prawicowo-narodowym środowisku nadal odgrywa ważną rolę w rządzącym PiS.
Pojawiły się nawet pytania, w czyim tak naprawdę interesie działa. Pytania o tyle zasadne, że jego działalność w sposób bezdyskusyjny podkopuje więzi Polski z Zachodem, osłabia bezpieczeństwo kraju, pogłębia podziały społeczne i nieufność wobec instytucji państwa. Powszechne stały się opinie, że z efektów działalności Macierewicza najbardziej cieszy się Kreml i jego najważniejszy lokator. Szczególnie po tym, jak w 2017 r. ukazała się głośna książka “Macierewicz i jego tajemnice” Tomasza Piątka, która ujawniła wiele niewygodnych faktów z życia Macierewicza. Przede wszystkim takie, że mimo deklarowanego antykomunizmu i starannie pielęgnowanego wizerunku tropiciela agentów Służby Bezpieczeństwa PRL, w bliskim otoczeniu Macierewicza od lat znajdują się ludzie powiązani z rosyjską mafią i wywiadem wojskowym GRU, których on obdarza zaufaniem i chroni.
Ale nie tylko dlatego nie należy ufać Antoniemu Macierewiczowi i jego teoriom na temat przyczyn katastrofy smoleńskiej, które są niczym innym jak celową dezinformacją. W swojej ostatniej książce - “Katastrofa posmoleńska. Kto rozbił Polskę” - w której opisałem, jak doszło do tego, że teorie spiskowe zyskały w Polsce tak dużą popularność, przeanalizowałem smoleńską aktywność Macierewicza m.in. pod kątem charakteru formułowanego przez niego przekazu. Ze zdumieniem odkryłem, że idealnie wręcz pasuje do zasad stosowanych przez kremlowską propagandę.
Renomowane Centrum Europejskich Analiz Politycznych (CEPA), ośrodek specjalizujący się w sprawach Europy Środkowo-Wschodniej i Rosji przygotowało zestawienie najczęściej używanych „technik rosyjskiej dezinformacji”. Gdy nałożyłem je na działania Macierewicza w sprawie smoleńskiej okazało się, że co najmniej 17 z 22 wyszczególnionych przez CEPA technik pasuje do metod Macierewicza.
Choć oskarża on władze Rosji o zamordowanie polskiego prezydenta, to - paradoksalnie - na jego działalności Kreml więcej zyskuje niż traci. Oprócz tego, co napisałem kilka zdań wyżej, czyli osłabienia Polski i wyrwaniu jej ze wspólnoty Zachodu, dzięki Macierewiczowi Kreml może przedstawiać Polskę w oczach świata jako kraj niepoważny i niewiarygodny, a więc nie wart tego, by w razie potrzeby o niego się upomnieć. Może też wywieść w pole rosyjskich opozycjonistów. O tym też warto pamiętać, czytając o kolejnych ustaleniach Macierewicza w sprawie katastrofy smoleńskiej.
Grzegorz Rzeczkowski jest dziennikarzem śledczym tygodnika Polityka, największego i najstarszego tygodnika opinii w Polsce. Pisze głównie na tematy związane z wojną hybrydową prowadzoną przez Kreml i jego sojuszników przeciwko Zachodowi. Poza “Katastrofą posmoleńską” jest autorem bestsellerowej książki “Obcym alfabetem. Jak Kreml i PiS zagrali podsłuchami” opisującej kulisy polskiej afery podsłuchowej z 2015 r., która pomogła PiS zdobyć władzę.